SMUTNY
ANIOŁ
W
małym
kościółku na starej ławce siedział smutny Anioł Stróż.
Już
od dawna nikogo nie pilnował, nie ciągnął za rękaw w inną
stronę. Nie prowadził dzienniczka grzechów powszednich. Gdzieś
zgubił swoją duszyczkę.
Ot tak, po prostu w wielkim tłumie, gdy
biły dzwony, a dym kadzidła wypełniał kąty, aż po piszczałki
organów i snuł się ku kruchcie, by uciec wąską strużką nad
białe majowe sady.
Młody
był wtedy i niedoświadczony, przecierał załzawione oczy, machał
skrzydłami, zaglądał do wszystkich zakamarków, chociaż
przeganiały go pająki, bo im sieci plątał. Wpadł i do zakrystii
by z myszami pogadać o swojej zgubie, ale wyśmiały go tylko i
czmychnęły jedna za drugą na kolację do gospodyni.
Wieczór się
już zbliżał, gdy biedny winowajca przycupnął nad święconą
wodą, twarz umorusaną przetarł i na starą ławkę wrócił.
Poradzić się chciał jeszcze mądrzejszych, co kręgiem wokół
ołtarza stali, ale już i wszyscy święci w sen zapadli.
Pracowali
przecież od jutrzni aż po ostatnią zdrowaśkę. Zaskrzypiały
drewniane drzwi, klucz zazgrzytał i wtedy Anioł Stróż rozpłakał
się na dobre. Szlochał tak i rozpaczał wciśnięty w kąt
konfesjonału, aż zasnął z głową na brewiarzu. Co mu się śniło,
nie wiadomo, bo któż wie, co śni się zrozpaczonym Aniołom?
Jedno jest pewne, ten sen musiał być piękny.
Obudził
się rześki, przetrzepał skrzydła i z anielskim uśmiechem na
twarzy, obserwował poranny pośpiech. Wszyscy święci zajmowali
swoje miejsca, układali fałdy szat, szukali kluczy, ksiąg,
koszyczków z różami, biczy, miniaturowych wież.
Pomieszały się
lilijki, birety i kapelusze. A Anioł patrzył spokojnie jak kurz
wzbija się ze starego dywanu, wiruje na promieniu słońca i z całym
dostojeństwem osiada na pozłacanych szatach, fioletowych
pelerynkach i białych komeżkach ministrantów. Anioł czekał na
otwarcie drzwi, bo od tej chwili postanowił rozpocząć nową misję.
Już wiedział jak odkupić swoją winę. Musiał znaleźć zamiast
jednej, dwie duszyczki, które pasują do siebie. Każdą z nich
schowa pod jedno skrzydło i chwały niebieskiej sobie przysporzy.
Może jeszcze i inna korzyść z tego będzie, zobaczymy, rozmarzył
się bezrobotny Stróż. Odtąd codziennie rano i wieczorem oglądał
pilnie wszystkie dusze, a w niedzielę aż mu się w głowie kręciło,
taki był ruch.
Siedział uparcie na swojej ławce, liczył,
kombinował, przymierzał. Może nieraz dałoby się coś z tego
sklecić, ale zawsze była jakaś przeszkoda.
Albo
się duszyczki po innych kątach rozsiadły, albo jedna wyszła za
wcześnie, i jak tu obie objąć naraz?.
A
lata biegły, Anioł robił się jakiś markotny, bo ile można mieć
cierpliwości, nawet anielskiej?. Skrzydła mu opadały, aż w końcu
zrozumiał z przerażeniem, że od tego niezdrowego czekania dostał
reumatyzmu.
Jedno skrzydło wyraźnie szwankowało. Zmartwił się
ogromnie, bo przecież musiał objąć dwie duszyczki razem, a do
tego potrzebne były mu dwa porządne anielskie atrybuty.
Aby
zupełnie na stracić mocno już nadwerężonego autorytetu
przewiązał chore skrzydło opaską z napisem: Gloria in excelsis
Deo i postanowił, że czeka tylko do wiosny i ani dnia dłużej.
Pójdzie na tułaczkę, może go ktoś przygarnie, domu mu popilnuje,
dzieciaki nad stawem, albo i babinę przy piecu.
Bywają przecież i
takie Anioły, które muszą na trzy zmiany pracować, bo im się
gorszy przydział trafił i dusza hulaszcza i nieokiełznana. Najmie
się za pomocnika, bo jego kariera i tak już przepadła. Zadumał
się tak i zasmucił na swojej ławce.
Minął
Nowy Rok, zapusty, mrozy popuściły, a sople na dachu ciurkały wodą
ludziom za kołnierze. W taki wieczór, gdy słońce omiatało
jeszcze pozłotą wierzchołki gór, przyszedł do kościółka
mężczyzna i usiadł w ławce Anioła. Dokładnie obok niego, aż
się biedaczek musiał odsunąć, bo bał się o swoje jedyne, zdrowe
skrzydło.
Przyglądnął się Anioł tej duszy i widzi, że choć
człowiek nie stary, to duszyczka jakaś smutna, bez blasku, porządna
a nie radosna. Posiedzieli sobie tak razem, pomodlili się i już
miał Anioł przysnąć, gdy zobaczył, że obok mężczyzny usiadła
kobieta.
Przetarł oczy dobry Stróż ze zdumienia, bo widzi, że ta
druga dusza całkiem taka sama, smutna i samotna, choć ludzie myślą,
że szczęśliwa; jak to ludzie, co ani duszy, ani serca, ani marzeń
nie widzą.
Przylgnęła
ta samotność jedna do drugiej i pyta czy się u tej pierwszej
miejsce dla niej znajdzie? Patrzy ten smutek na sąsiada, co się
jeszcze po zakamarkach ciągle chował i uśmiecha się do niego.
Coraz odważniej i coraz piękniej. Oczy im się złocić zaczynają
jak od tego wieczornego blasku, który witraże maluje.
-
Nie odrzucaj mnie- mówi dusza jedna do drugiej-bo już długo jestem
zapomniana. Spotykałam cię wcześniej na zielonych łąkach naszych
afirmacji, na polach niebytu, ale bałam się, że mnie nie
rozpoznasz i będę odrzucona. Czekałam na ciebie zwinięta w kłębek
na dnie myśli ludzkich. Pokazywałam ci swoje zwierciadła, gdy
patrzyłaś w moje oczy a ja płynęłam wgłąb twoich jezior
ukrytych pod powiekami; tak wiele ci wtedy powiedziałam. Ciągle nas
rozdzielano, choć śpiewałam przed tobą, a ty tańczyłaś w
blasku mego ognia. Uciekałam w zarośla pełne cierpienia, w ciszę
niepojętą. Stałam u wrót Zapomnienia, ale nikt nie otwierał. Na
wierzchołkach gór zbudowałam ci kapliczki byś mogła z radości
wołać i by echem po dolinach wracał do mnie twój głos.
-
A więc zostań ze mną przyjaciółko moja, bo byłem z tobą zanim
powołano cię z chaosu.
-
A więc bądź przy mnie przyjacielu mój, bo zapaliłam światło
przed pierwszą myślą, którą mnie objąłeś.
Anioł
płakał - i tańczyli święci na plafonie wśród obłoków. Gdy te
dwie dusze połączyły się, Anioł bez trudu objął je swoim
jednym, zdrowym skrzydłem, tulił do siebie by je ogrzać w starym
kościółku. Czuł, że wina jego została zapomniana w tej jednej
chwili. Cóż warte by było jego anielskie życie, gdyby się te
dwie dusze nie dogadały? Wziął je obie pod pachę, wdrapał się
na drabinę i posadził na tęczy pod sufitem, a potem spojrzał z
góry na tych dwoje, co swoje bliźniacze dusze więzili.
Jeszcze
tu wrócicie po nie- pomyślał, bo ani bez nich, ani bez siebie nie
będziecie dobrze żyć. Talenty wam się w węzełek zwiążą i na
sercu zawisną. Nie rosną przecież na niekochanej ziemi. Pustka w
was będzie i wielkie udawanie. Co najlepszego macie rozdacie innym,
samym sobie aż do śmierci dłużnikami będąc – utyskiwał
zmęczony Anioł.
-
Daję wam jeszcze trochę czasu. Bywa tak, że do niektórych ludzi
szczęście przychodzi o poranku i głośno kołacze, ale mu nie
otwierają, a kiedy ma się ku zachodowi stoją w drzwiach i
wyglądają czy nadchodzi. Patrzył przy tym na nich z czułością,
bo wierzył, że im się uda.
Schodził
wolniutko z podniebnej drabiny, gdy nagle drzwi się otwarły i do
kościółka wpadło dwóch młodzieńców uskrzydlonych. Szumu
narobili, kurz wzbił się od tego wystraszonego machania, bo im się
gdzieś dwie dusze zapodziały. Czekali na nie przed kruchtą, wolny
czas spędzając na plotkach niebiańskich.
Światła pogasły a ich
duszyczki nie wychodzą.
-
Tak to jest, gdy się poważną robotę praktykantom powierza!
Popatrzcie w górę, ku tęczy – powiedział zadowolony stary
Stróż. Rozwinął swoje dobre skrzydło i odleciał zanim zgasła
ostatnia świeca.
autor -Barbara
Myczkowska Hankus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz