Bajka o zranionym Aniele
Był sobie
pewnego razu Anioł, którego słabością największą
była miłość do ludzi i chęć pomagania im.
Obserwował z wysoka
ich losy, ich cierpienia i problemy – jedyne czego chciał, to
pomóc im, ulżyć w ich ciężkiej doli.
I zdarzyło się
tak, że gdy miał już dość przyglądania się tylko, sfrunął na
ziemię, w majestacie blasku i szumu skrzydeł i pomógł.
Jednej osobie,
drugiej, trzeciej...
Pojawiał się tylko
na chwilę lecz wszędzie tam, gdzie się pojawił – nagle los się
odmieniał.
Ktoś znajdował
pracę, ktoś odzyskiwał utraconą miłość, ktoś wyzdrowiał z
nieuleczalnej choroby...
Ludzie z ust do ust
przekazywali sobie opowieść o przychodzącym znikąd Aniele,
który wszystkim pomaga, spełnia życzenia, ulepsza człowiecze
życie...
Pewnego dnia jednak, pośrodku zatłoczonej ulicy, ktoś rozpoznał Anioła i gromkim głosem krzyknął: „To on!!!”
Pewnego dnia jednak, pośrodku zatłoczonej ulicy, ktoś rozpoznał Anioła i gromkim głosem krzyknął: „To on!!!”
Jak na komendę
ludzie rzucili się w jego stronę, wykrzykując swoje prośby,
pragnąc mocy, żądając cudów.
Tłoczyli się wokół
niego jak mrówki, wyciągając ręce, szarpiąc go, wyrywając
pióra, przepychając się do niego.
Każdy chciał mieć
kawałek dla siebie.
W ścisku
zadeptywali siebie nawzajem, lgnąc do obietnicy spełnienia marzeń.
Krzyczeli, szarpali,
darli, drapali, rozpychali się i bili...
Anioł stał w
pokorze...
Nie minęło zbyt wiele chwil, a ulica opustoszała.
Nie minęło zbyt wiele chwil, a ulica opustoszała.
Pośrodku pozostała
tylko jedna postać... W podartej szacie, z powyrywanymi włosami,
pooraną paznokciami twarzą, krwią cieknącą cienkim strumyczkiem
z nosa... i z kikutem prawego skrzydła, w którym już piór nie
było a jedynie strzęp żałosny...
Zraniony Anioł
kulejąc, powlókł się przed siebie, w gardle dusząc gorycz
zawodu.
To nie byli ludzie –
opanowani niepohamowaną żądzą spełnienia swoich pragnień,
przemienili się w dzikie zwierzęta.
Gdy miast Anioła
w ich drapieżnych rękach pozostał jedynie strzęp postaci –
odstąpili widząc, że nic z ich marzeń nie będzie.
Niektórzy nawet
przeklinali go i lżyli, że nie zechciał im pomóc. To bolało...
Bardziej niż zadane fizycznie rany...
Anioł stracił swoją wiarę w ludzi.
Anioł stracił swoją wiarę w ludzi.
Dzień po dniu
wędrował ulicami, popychany przez mijających ludzi, w których
oczach widział jedynie pogardę i niechęć.
„Kaleka...
brudas... odmieniec...” - słyszał ich myśli.
Dostrzegał ich
pełne odrazy miny.
Jego szare oczy
zachodziły wtedy łzami.
Chciał wykrzyczeć,
że to oni takim go uczynili, że to przez nich tak wygląda, ale
przecież był aniołem.
Nie mógł tego
powiedzieć nikomu prosto w twarz. Cierpiał więc dalej w
milczeniu.
Jego biała szata wkrótce poszarzała, postrzępione jej skrawki luźno zwisały z wychudzonego ciała.
Jego biała szata wkrótce poszarzała, postrzępione jej skrawki luźno zwisały z wychudzonego ciała.
Kikut obszarpanego
skrzydła zabliźnił się i już tak nie promieniował bólem
(drugie skrzydło przezornie ukrył pod szatą, przywiązane ściśle
do pleców).
Na twarzy pozostała
mu brzydka blizna po wyjątkowo mocnej ranie zadanej paznokciem przez
jakąś krzykliwą kobietę.
Skołtunione, długie
włosy pozlepiały się w strąki i straciły dawny blask.
Każdego dnia anioł tęsknie patrzył w niebo.
Każdego dnia anioł tęsknie patrzył w niebo.
Na niebieskie
przestworza, na białe obłoki skąpane w złotym blasku słońca.
I marzył.
Marzył, by móc
znowu latać, poczuć wiatr pod skrzydłami, spojrzeć z góry na
cały świat, poczuć ten smak wolności.
Tęsknił i z każdym
mijającym dniem tęsknota się wzmagała.
Wielekroć
nieświadomie chciał wzbić się w górę, a wtedy przejmujący ból
brakującego skrzydła przypominał o niemożności zrealizowania
marzeń.
Zastygał wtedy w
miejscu, patrząc prosto w niebo, a po jego policzkach spływały
duże łzy...
Pewnego dnia siedział skulony na krawężniku, ramionami obejmując kolana, ze spuszczoną w dół głową.
Pewnego dnia siedział skulony na krawężniku, ramionami obejmując kolana, ze spuszczoną w dół głową.
Obserwował strużkę
wody spływająca do kanału ściekowego, rozmyślając nad własnym
upływającym życiem.
W tafli wody
odbijało się błękitne niebo – jego tęsknota i nieosiągalne
marzenie.
I nagle odbite w
wodzie niebo przesłonił cień, a na jego ramieniu spoczęła czyjaś
dłoń. Uniósł głowę i spojrzał prosto w głęboką zieleń
przenikliwych oczu kobiety.
Rozpoznał ją
natychmiast: ona też była Aniołem – nie sposób
było się pomylić.
Chwilę przed tym,
jak jego wzrok spoczął na jej barkach wiedział – była taka jak
on. Jak siostra bliźniaczka, jak lustrzane odbicie jego samego.
Z tym samym bólem w
oczach, z tak samo uszkodzonym skrzydłem, z tą samą tęsknotą,
która bezgłośnie wyrywała się z całego jej ciała...
Wstał powoli, ujmując jej delikatną dłoń.
Wstał powoli, ujmując jej delikatną dłoń.
Ich twarze rozjaśnił
uśmiech zrozumienia. Bez słowa, w absolutnym milczeniu, stojąc
naprzeciw siebie, uwolnili swoje pojedyncze skrzydła.
Objęli się mocno w
bratnim porozumieniu dusz i niczym jedno ciało poruszyli skrzydłami
– każde swoim.
Kurz zatańczył nad
miejskim brukiem, gdy wznosili się w powietrze, rytmicznie,
majestatycznie, odzyskując dawną chwałę, blask i moc...
Poszybowali ku
błękitnym przestworzom, nurzając się w obłokach, kąpiąc w
słonecznym blasku...
Wiatr niósł ich
perlisty śmiech...
...bo nawet zraniony Anioł może znowu latać...
Rafał Wieliczko
...bo nawet zraniony Anioł może znowu latać...
Rafał Wieliczko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz